Przebaczenie i pojednanie w praktyce życia wspólnotowego.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Pragnę powitać wszystkie Siostry, szczególnie Matkę Generalną, Siostry z Zarządu Generalnego, Siostry Prowincjalne oraz wszystkie Siostry, zgromadzone na tej szczególnej uroczystości, jaką jest zakończenie roku kalendarzowego, ale także kolejnego etapu przygotowania do 100-lecia rocznicy założenia Waszego Zgromadzenia Karmelitanek Dzieciątka Jezus.
Codzienne funkcjonowanie Zgromadzenia czy życie według określonego charyzmatu składa się z różnych zwyczajów, form, tradycji i rytuałów. Jako osoby zakonne potrzebujemy rytuałów i zwyczajów, gdyż są one dla nas nośnikiem innej rzeczywistości, tej, do której tęsknimy. Są czymś, co pozwala nam widzieć więcej, żyć pełniej. Są w stanie poprowadzić do spotkana i nas karmić.
Aktualnie przeżywamy oktawę Bożego Narodzenia. Towarzyszy nam szereg prostych znaków, jak chociażby wspólna wigilia, żłóbek, choinka, kolędy itp. Te zwyczaje i znaki mają jedną, konkretną oś, wokół której się koncentrują. Tą osią dla każdego i każdej z nas jest Miłość – osoba Jezusa, która przychodzi by odnowić i umocnić nasze więzi. Jeśli są spory, brak komunii nieodłącznym elementem jest wejście na drogę przebaczenia i budowania jedności. Bez przebaczenia i pojednania nie ma komunii, nie ma jedności, a to rodzi w nas cierpienie i ból.
Tuż przed konferencją rozmawiałem z Matką Generalną i weryfikowałem niektóre istotne elementy, do których warto byłoby nawiązać i Matka powiedziała mi o ważności miłości i dziecięctwa w przeżywaniu charyzmatu. Rzeczywiście Dzieciątko Jezus i doświadczenie jego miłości uprasza i zaprasza do zatroszczenia się o dobry klimat, by ono mogło miedzy nami czuć się dobrze.
W rodzenie w życiu wspólnym chcemy doświadczać miłości i miłować. Wręcz potrzebujemy dowodów, miłości, potrzebujemy konkretnych znaków. Jest to związane z byciem człowiekiem. Aleksander Lowen – psychiatra amerykański napisał, że „być człowiekiem najprościej mówiąc, oznacza bezradność i potrzebę pomocy. W najważniejszych aspektach życia człowiek jest całkowicie bezradny. Nie prosił się na świat i nie ma kontroli nad tym, kiedy umrze. Nie może wybrać osoby, w której się zakocha. Nie jest panem własnego losu. Znosi tę bezradność, ponieważ znoszą ją wszyscy ludzie- wszyscy dzielą ten sam los. I każdy potrzebuje innych, żeby przełamać ciemność, pokonać chłód nadać życiu znaczenie. Każdy potrzebuje innych, żeby znaleźć się w świetle, cieple, radościach i trudach ludzkiej wspólnoty. Tylko w ramach wspólnoty mamy odwagę stawić czoło temu, co nieznane, a przez to takie przerażające.
Odwołam się do charakterystyki osoby, jaką daje ten amerykański (niewierzący) psychiatra, który w interesujący sposób opisuje co znaczy dla niego być człowiekiem. Idąc za jego myślą, mamy osobę, która doświadcza bezradności i potrzeby pomocy. Na tę osobę nakładamy siatkę rytuałów, obyczajów, norm życia religijnego, czy życia konkretnym charyzmatem. Chcemy, żeby te zwyczaje ją karmiły, ale czasem te zwyczaje przez słabość ludzkiej natury nie pomagają być lepszym, żyć w jedności. Bo np. spożywanie hostii z tej samej pateny, picie z jednego kielicha ze swej natury jest znakiem jedności. Jeśli jednak między tymi, którzy piją z jednego kielicha i przyjmują to samo Ciało Chrystusa nie ma jedności w codziennym życiu to uczestniczenie we wspólnej liturgii jest przeciwne znakom. Jest jakimś anty-znakiem. Bywa tak, że po przyjęciu Jezusa siostry, bracia pozostają na siebie obrażeni i nie są dla siebie wsparciem, pomocą. Takie rozszczepienia zabiera ducha radości i pokoju.
Mamy różne nastawienia i wyobrażenia w stosunku do siebie nawzajem i wydaje się, że przyznawanie się do naszej bezradności, mówienie o braku jedności uczyni więcej dobra, jak fałszowanie tego znaku, pozorne i poukładane zachowania niezgodne z codziennym życiem. Święci karmelitańscy, np. Teresa od Jezusa nawiązują bezpośrednio do humilitas, cnoty najważniejszej, jaką jest pokora. Jest to nic innego jak uznanie, że nasza natura jest krucha, że z powodu naszych ograniczeń, nie umiemy żyć w jedności, spójności między tym, co deklarujemy a naszym postawami, jakie przyjmujemy wobec siebie nawzajem.
Mamy oczywiście wiele dylematów, trudności i rozterek we wspólnocie, dlatego, że wielokrotnie deklarujemy przebaczenie, wolę pojednania, ale brakuje nam gestów bliskości, czułości, na które czekamy, bądź sami nie czujemy się zdolni, aby te gesty wyrazić, aby wyjść do siostry czy brata.
Wspomnę w tym miejscu rozmowę z jedną siostrą katechetką, która prowadziła dzieci na Mszę św., a po jej zakończeniu, gdy dzieci przyjęły Pana Jezusa, siostra zwróciła się do nich stwierdzając, że teraz mają Pana Jezusa w sercu. Na co jedno z dzieci zareagowało i powiedziało, że ono ma Pana Jezusa w żołądku. Siostra zmieszała się trochę, myśląc, jak zareagować w tej sytuacji i powiedziała, że rzeczywiście Pan Jezus przychodzi w ciele i jest w tym małym opłatku obecny po to, by nas karmić sobą. Jezus stał się pokarmem nie tylko duchowym, ale fizycznym, materialnym, abyśmy Go doświadczali w sposób konkretny bliski, fizyczny. Stąd właśnie ten konkretny przejaw miłości Pana Jezusa, który przychodzi w swoim Ciele, jako pokarm.
Kiedy popatrzymy na wspólnotę całego Kościoła – to widzimy, że jest wiele osób w Kościele, które czują się przez Kościół skrzywdzone. Dlaczego? Gdyż jest tam głoszonych wiele teorii, moralizowania, proponuje się wiele ćwiczeń pobożnych, za którymi nie idzie życie, a więc nie idzie zmiana postaw względem bliźniego, by wzajemna więź mogła karmić drugą osobę i mogła karmić mnie. Do budowania więzi trzeba uruchomić w sobie wrażliwość na potrzeby siostry czy brata i mieć dla niej czas. Zdarza się, że mamy więcej cierpliwości i czasu dla osób, które nie stanową naszej najbliższej wspólnoty.
Stąd potrzebujemy takich momentów, jak chociażby dzisiejszy dzień, kiedy pragniemy podsumować rok, popatrzyć na nasze relacje i więzi we wspólnotach, w których żyjemy. Zapytać o naszą jedność, o naszą tęsknotę za jednością po czas, jaki poświęcam siostrom. Pragniemy zapytać o nasze niespełnione oczekiwania, nasze sfrustrowane potrzeby i spotkać się z własną bezradnością i potrzebą pomocy. Naszej wyciągnięcie ręki ku innym może być gestem, który odpowiada najgłębszej potrzebie, jaką jest budowania jedności między nami i jedności z naszym Ojcem w niebie.
Jeśli wejdziemy w serce, to przede wszystkim możemy tam doświadczyć z jednej strony piękna spotkania z Panem Bogiem, a z drugiej czujemy „głody” jedności, zjednoczenia jak mówią świeci karmelitańscy, bo to są nasze największe pragnienia, aby być jedno z Jezusem i jedno między nami. Trzeba powiedzieć, że ciągnie nas do innych, ale niestety przez grzech pierworodny, grzechy osobiste nie dostrzegamy tego, co jest dobrem realnym, i nierzadko idziemy za dobrem pozornym. Pozwalamy by kierowały nami nasze zranienia, nasze wyobrażenia o innych, co oddala nas od siebie samych i od innych. A bycie daleko od sióstr wzmacnia przykre uczucia, osamotnienia i żalu. Największy nasz głód to właśnie głód spotkania, zjednoczenia, bycia z drugą osobą. Miłość dąży do jedności z osobą kochaną, zwłaszcza miłość Trójcy Świętej, piękne relacje między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Ponieważ mamy w sobie pierwiastek boski tak samo pragniemy jedności między nami. Jeśli jej brakuje to oczywistym przejawem jest cierpienie, ból i rozdarcie.
Święty Łukasz charakteryzując starożytne wspólnoty chrześcijańskie napisał, że „jeden duch i jedno serce ożywiały wszystkich wierzących” (Dz 4, 32), dokłada tu Ewangelista element wiary, tzn., mówi, że realizowanie ideału i więzi we wspólnocie – jest możliwe tylko w perspektywie wiary w Jezusa, a więc zobaczenia, że wszelkiego rodzaju formy i rytuały, które mamy, muszą prowadzić do osobowego spotkania z Jezusem i równocześnie ” jak w lustrze” do spotkania z drugim człowiekiem. Mamy szereg doświadczeń, kiedy chodzimy razem na Eucharystię, modlitwy, spotkania, korzystamy z różnych naszych rytuałów i zwyczajów, ale te znaki, jeśli nie są przeżywane sercem, nie zbliżają nas do siebie, są puste.. Na przykład, jak ktoś nie wejdzie w serce, nie spotka się w nim z siostrą/bratem to po przeżytej Eucharystii – sakramencie jedności – nie poczuje się bliżej siostry. Nie wyjdzie z postawą przebaczenia i wolą pojednania. Osoba zamknięta na relacje z drugim, nie ma też relacji z Jezusem, a eucharystia jest wtedy tylko zwykłym, pustym rytem.
W konstytucji apostolskiej o życiu kontemplacyjnym Vultum Dei quaerere – a wy jesteście zgromadzeniem kontemplacyjno-czynnym – jest bardzo mocno podkreślane, że „jedność i komunia nie oznaczają uniformizmu, karmią się dialogiem, dzieleniem i głębokim człowieczeństwem” . To są elementy istotne w życiu wspólnotowym, aby poprzez dialog, przebaczenie i pojednanie budować jedność i być wyraźnym znakiem dla świata. Wzajemne otwieranie się jest drogą, procesem nieustannego nawracania się, rozwiązywania konfliktów, które w naszej codzienności są okazją do wzrostu.
W przypowieści o miłosiernym Ojcu, dwaj synowie, bracia, którzy tworzyli wspólnotę, byli szarpani różnymi potrzebami i w końcu jeden odchodzi, ale wcześniej rozchodzą się mentalnie. Nie ma między nimi nici porozumienia, wrażliwości na siebie i na Ojca. Jak podaje św. Łukasz ewangelista, Ojcu zależy na budowaniu więzi między nimi, by tworzyli wspólnotę braci, którzy się wspierają, potrafią się smucić i cieszyć razem. W przypowieści dostrzegamy bezradność Ojciec miłosiernego, który kocha obu synów tak samo, ale bez ich dobrej woli, bez wyjścia ku sobie nawzajem, On nie stworzy tej jedności między nim. Z braku jedności rodzi się cierpienia Ojca i każdego, kto jest w bliskiej relacji z Ojcem, kto przenika jego serce pełne miłości i miłosierdzia. Bóg szanuje naszą wolność i nasze wybory, nawet, jeśli są uderzeniem w jedność.
Kardynał Henri de Lubac SJ analizując teologię Ojców Kościoła, wykazuje, że nasze zbawienie było rozumiane, jako rzeczywistość wspólnotowa, to znaczy, że nie zbawiamy się sami, ale zbawienie ma charakter wspólnotowy. W takim stopniu, w jakim dążymy do jedności, czy budujemy jedność, w takim stopniu też się zbawiamy. Pisze on w jednym ze swoich dzieł: „List do Hebrajczyków mówi o „mieście” (por. 11,10.16; 12,22; 13,14), a więc o zbawieniu wspólnotowym. Zgodnie z tym, grzech jest pojmowany przez Ojców Kościoła jako rozbicie jedności rodzaju ludzkiego, jako rozbicie i podział. Babel, miejsce zmieszania języków i podziału, jawi się jako obraz tego, co jest korzeniem grzechu”.
Wszelkie więc myśli, wyobrażenia, które nie tworzą jedności między nami, rozbijają Kościół, i są swoistą wieżą Babel, przejawiającą się w tym, że mówimy różnymi językami i nie próbujemy zrozumieć naszych języków, zbliżyć się do siebie, wejść w dialog, zapytać, czego ty potrzebujesz, co rozumiesz przez takie sformułowanie, jak pojmujesz rolę przełożonej, rolę podwładnej, jak to ma wyglądać między nami, w naszych relacjach? De Lubac napisał, że „odkupienie jawi się właśnie jako przywrócenie jedności, w którym na nowo odnajdujemy się razem w jedności, którą tworzy światowa wspólnota wierzących”. Przywrócenie więc jedności, bycie razem, są zatem tymi elementami, które mamy głęboko zakorzenione w sercu, które pragniemy zrealizować, ale po drodze doświadczamy wiele konfliktów, napięć, gdyż trudno nam jest przyznać się przed samymi sobą i przed innymi, że jesteśmy bezradni i potrzebującymi pomocy. Stosujemy wówczas różne środki, mechanizmy, przez które bronimy się przed zranieniami, odrzuceniem, i w konsekwencji tworzymy sobie własny „bezpieczny” i wyizolowany świat.
Co może być w tej sytuacji pomocne, to doświadczenie realizmu, które było również doświadczeniem św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ona znała siebie, wiedziała, że jest bezradna, bezbronna, potrzebująca pomocy. Opisuje to, przedstawiając siebie jako „małą piłeczkę”, „mały kwiatek” itp., to znaczy opisuje swoje podstawowe ludzkie doświadczenie bezradności i potrzeby pomocy. Św. Teresa w ten sposób spostrzegała siebie i swoje siostry. Jeśli ktoś potrafi przebić się, jak św. Teresa, do drugiej osoby, pomimo, że fasada owego drugiego obok mnie jest nieprzyjemna, i wyjść naprzeciw, to zobaczy właśnie ową bezradność. Mała Teresa szanowała ową fasadę i nie chciała swoich sióstr zmieniać na siłę. Wychodziła z nieustanną postawą otwartości, przebaczenia i budowała jedność we wspólnocie, stąd dla nas jest wzorem do naśladowania. A motorem był jedność z Jezusem.
Zatem jeśli mamy we wspólnocie budować więzi, to obok celu, jakim jest realizowanie charyzmatu, dzielenie się nim, jeśli to ma być również nasz cel, to przede wszystkim możemy go zbudować tylko i wyłącznie na realistycznych oczekiwaniach wobec siebie samych, wobec naszych sióstr, braci, i to z takim światem, z jakim mamy stawać przed Panem Bogiem, prosić, aby otwierał nasze serce, aby nasza relacja z Nim była w pełni osobowa, i żeby nas przemieniał, jeśli ma to być autentyczne doświadczenie, a nie tylko pobożna forma, to ono będzie prowokować nieustannie do wychodzenia do drugiego człowieka, bo będziemy cierpieć jak Ojciec, który doświadcza braku jedności między swoimi synami, i swoimi dziećmi. To cierpienie Ojca będzie nam się udzielało, bo jeśli te więzi są pozorne, to obyśmy z tego powodu cierpieli. Obecnie przejawem braku osobowego kontaktu z Bogiem i z innymi jest obojętność i wówczas nie zależy człowiekowi na budowaniu więzi. Idzie sobie w swoją stronę, staje się coraz bardziej chłodny i wyrachowany, a zarazem ograniczający się tylko do „mojego obszaru”, do tego, co on ma zrobić.
Tekst autoryzowany